Mam dość poprawności politycznej. Rzygam mową miłości. Obawiam się, że zabiera nam ona zdrowe odruchy niechęci, złości, braku akceptacji a nawet nienawiści. Jako zdrowego odreagowania. Wylewamy dziecko z kąpielą. Idee przyświecające twórcom i propagatorom tej idei są znane, zrozumiałe i szlachetne. Nie należy propagować i promować pewnych postaw, ale nie tędy! Żeby było jasne – nie wiem którędy, bo pułapek jest wiele, a polityka poprawności powstała by jednej z nich uniknąć. Tymczasem rozciągnięta nad miarę sama zaczyna być pułapką!
Co mam zrobić jeżeli żywię do kogoś arcy płomienne uczucia negatywne? Jeżeli ich chociażby nie zwerbalizuję, to na dłuższą metę źle to się skończy! Poza tym, taki konstrukt jak poprawność polityczna siłą rzeczy stosowany jest wybiórczo. Przez pewną tylko, specyficzną grupę ludzi z wyższą świadomością, a przynajmniej aspirujących do tego miana. Prosty człowiek, gdy się wścieknie, nie będzie miał problemów by wyartykułować co czuje do konkretnej osoby czy sytuacji. Tak jak szlachetne i zrozumiałe w kwestii pobudek, ale śmieszne i kompletnie nieskuteczne są marsze przeciw agresji po jakimś spektakularnym a tragicznym pobiciu. Faktycznie, bandyci czy inni chuligani bardzo się tym przejmą!..
Czytałem gdzieś, dawno temu, nie pomnę już gdzie, ale chyba było to jakieś staropolskie dzieło o sztuce eufemizmów – ojciec uczył syna – (cytat z pamięci) „… chłopu mów wprost – łżesz, breszesz, kłamiesz, a panu – waćpan oszczędnie gospodarujesz prawdą…”. Sprawy przybrane kwiatkiem eufemizmu wcale nie przestają nimi być. To Orwellowski zabieg prowadzący do zaplątania się w słowa aż do kompletnego zagubienia pierwotnych znaczeń.
Żyd jest Żydem, Cygan Cyganem, murzyn murzynem a Eskimos Eskimosem. Grecy też się mianują Hellenami, a u nas są Grekami, Niemcy też w swoim języku zwą się inaczej. Czy to im umniejsza? Dlaczego Cygan miałby wymagać ode mnie, bym go nazywał Romem skoro Hellen nie oburza się na Greka? A Dojcz na Niemca? Inaczej jestem niepoprawny politycznie? Jeśli kto chce – niechże go tak zwie. Ale niech mnie nie zmusza. Jako i ja robię. Tak samo z murzynem. Czy jeżeli się go nazwie afroamerykaninem – przestanie być czarny? Przestanie mieć cechy przynależne jego rasie? Czy jeśli powiem że jest czarny – obrażam go? Czy pochodzący z Azji będzie się zwał azjoamerykaninem? Świeży emigrant z ze starego kontynentu winien być euroamerykaninem! To jak mam nazwać człowieka z Afryki? Kiedy Afrykańczykiem może być Arab z Maghrebu albo i biały mieszkający np. w RPA. Czy tu murzyn będzie afroafrykańczykiem? To my nadajemy ładunek emocjonalny określeniom. Pracując w Niemczech nieraz słyszałem określenie „polen” z taką odrazą i pogardą, że nie trzeba było żadnych innych przymiotników. Mamy protestować przeciw temu określeniu i wymyślić sobie jakąś inną nazwę? Bo dla kogoś jest synonimem wszystkiego co złe i poślednie? Mam przyjaciół homoseksualnych. Nieraz w luźnej potocznej rozmowie padnie sformułowanie „pedał” albo „ciota”. Wtedy wszyscy z konsternacją, choćby przelotnie, ale spoglądają na nich. Czy aby się nie obrażą, czy nie poczują się dotknięci. Kiedyś jeden z nich zwierzył mi się, że czuje się tą reakcją bardziej zażenowany niż padającym gdzieś tam słowem, które nijak ani nie miało na celu, ani nie było w stanie go obrazić. Na tej zasadzie, jako Słowianie, powinniśmy wymagać od używających języka angielskiego, by wymyślili jakieś słowo zastępujące angielskie określenie na „niewolnika”.
Czy nie jest tak, że usiłując wyeliminować ze słownika pewne określenia gramy w ich grę? I jesteśmy w defensywie? A jeżeli nagle zaczną używać na pewną grupę osób w ramach szydery i pogardy określenia „łokieć”, to szybko zakażemy tego słowa i sami będziemy stosować nazwę „staw między barkiem a przegubem”?
W nazywaniu rzeczy jakimi w naszym mniemaniu są, nie chodzi o dokopanie werbalne, tylko określenie bez zbędnych ozdobników, tłumików i innej bawełny. Nie o wyzłośliwianie się, tylko możliwość nazwania rzeczy jakimi są. To ma często zbawiennie leczniczy wpływ na sytuację.
Wszelkie tego rodzaju określenia są umowne. A jako że nikt się ze mną nie umawiał – nie widzę powodu stosować jego karkołomnych konstrukcji werbalnych tylko dlatego, że ktoś tam stwierdził, że owo określenie kogoś obraża. Można sprawę sprowadzić do absurdu i wykwintnie nazywać wszelkiej maści rasistów, by ich broń boże nie urazić…
Powinniśmy walczyć z nienawiścią i stereotypami! U samego źródła! Nie w słowach. Problem inaczej nazwany – nie znika! Rozumiem że cała idea political correctness była tego częścią. Ale, poza małymi wyjątkami, na słowach się skończyło. I mamy taki potworek – kaganiec, który jest karykaturą tej idei.
Poza tym – wszelkie skurwysyństwo najłatwiej ukryć za pięknymi słówkami! Wolę jak mi jeden z drugim bez ograniczeń bluźnie na temat żydów, murzynów czy pedałów – od razu wiem z kim mam do czynienia. To znacznie ułatwia relacje. Bo mogę mu od razu, również bez ogródek, kazać spierdalać.